Jak się okazuje, domniemane czarownice sądzono także w Bytomiu, a z procesów tych, do dzisiaj zachowały się dokumenty…
Czarownica,
to w niektórych wierzeniach ludowych kobieta, zajmująca się czarną magią,
kojarzona z siłami nieczystymi – najczęściej z samym szatanem. Miała ona
obcować fizycznie z diabłami w czasie organizowanych tajnych schadzek zwanych
powszechnie sabatami. Jak zapisano w specjalnie stworzonym podręczniku dla
łowców czarownic zatytułowanym „Malleus Maleficarum” („Młot na czarownice”),
całe kobiece czarowanie pochodzi z lubieżności cielesnej, która w kobiecie jest
nienasycona. Dlatego zawiera ona pakt z diabłem, kierując się pokusą cielesną,
i bierze udział w sabatowych orgiach.
W
latach dawnych, szczególnie w wiekach XVI i XVII, doszło w Europie do
prawdziwego wysypu tzw. procesów o czary. Jak się okazuje, domniemane
czarownice sądzono także w Bytomiu, a z procesów tych, do dzisiaj zachowały się
dokumenty, przechowywane w Archiwum Państwowym w Katowicach. Na ich podstawie
powstało kilka interesujących tekstów, z których jeden, autorstwa Grażyny Kuźnik,
prezentujemy poniżej:
350
lat temu w Bytkowie zapachniało stosem. Teodor Marcin Kryliński, "pan na
Bytkowie a Rogoźniku", odkrywa w swoich włościach dwie czarownice.
Dochodzą go słuchy, że guślarki jakieś czary przy chorobach czynią, na bagna
chodzą, sprowadzają moc albo niemoc. Są tacy, którzy "takowym szatańskim
wymysłom" chcą postawić kres. Akurat zresztą pani Krylińska choruje nie
wiadomo czemu. Chyba te czarownice "jednym palcem ją dosięgły", bo
jaka inna może być przyczyna?
Krystyna
Wacławczyk i Anna Słupska są w poważnych kłopotach. Litości nie będzie. Procesy
o czary są kosztowne, więc gdy pan Kryliński wyłoży pieniądze, to chce mieć
efekt. Potrzebny jest kat. Bez tortur się nie obejdzie, a kat Jan Drobny drogo
sobie liczy za "ostrą sprawę" z kobietami. Torturowanie mężczyzn jest
tańsze. Należy też ugościć wójta i ławników, których przyśle burmistrz Bytomia
Kasper Guttman. Archiwa dowodzą, że podczas sądów nad czarownicami to szacowne
grono spożywało ogromne ilości alkoholu.
Sędziowanie
było bezpłatne, ale nie całkiem. Bo ławnicy dostawali hektolitry piwa. Pisze
wójt bytomski na rachunkach z procesu o czary: "Dałech przisiegłym tegos
dnia na 9 garcy piwa, bo to wszytka była jejich za trudy zapłata".
Chodziło o około 30 litrów piwa na głowę. Inni ławnicy dostali w tym czasie za
udział w procesie 11 garnców piwa.
Bezcenne
dokumenty z dwóch procesów o czary zachowały się w zbiorach akt bytomskich z
lat 1477-1951 w Archiwum Państwowym w Katowicach. Procesy toczyły się w Bytomiu
w XVII wieku, zakończyły w 1667 i 1653 roku. Co ciekawe, akta pisane są w
języku polskim. Rzekome czarownice zeznają po polsku, tak samo świadkowie, po
polsku wypowiadają się też przedstawicie władz. Pisarz miejski spisuje ich
wypowiedzi staranną polszczyzną. Było to w czasach, gdy w pobliskich Piekarach
proboszcz Stanisław Dilusowicz rzucił na ziemię pismo od hrabiego Henckel
Donnersmarcka, właściciela Bytomia, wykrzykując "iż jest niemieckie, a
temu nie rozumie". Była z tego spora afera, opisana skrzętnie w
dokumentach.
Tymczasem
kat w Bytkowie zabiera się do roboty. Topi, przypala? Obie niemłode czarownice
Krystyna i Anna szybko przyznają się do guślarstwa, błagając o przebaczenie i
obiecując, że nigdy już nie będą czarować. Patrzyły na ich mękę bezradne
rodziny, w tym syn Krystyny, Walenty. Decyzja o dalszym losie guślarek
spoczywała teraz na sumieniu często pijanych jak bela ławników.
Zarzuty
wobec czarownic były wtedy bardzo do siebie podobne. Aleksander Bruckner w
"Encyklopedii staropolskiej" tak to ocenia: "Imiona się
odmieniają, rzecz zawsze ta sama. Odbieranie mleka krowom, zdychanie świń czy
drobiu, bóle w krzyżach, dolegliwości, to odmianki jednej i tej samej pieśni
zanuconej w Niemczech, a podchwyconej u nas".
W
latach 1450-1750 w całej Europie płonęły stosy z czarownicami. Najwięcej w
ówczesnym cesarstwie niemieckim, które obejmowało Niemcy, Niderlandy,
Szwajcarię, Lotaryngię, Austrię i Czechy. Procesów o czary było tam 50 tys.,
egzekucjami skończyło się około 30 tys. Na terenie Polski i Litwy oraz Węgier i
Rosji procesów czarownic naliczono 7 tys., a zginęło 2 tys. kobiet. We Francji
spalono około tysiąca rzekomych czarownic, a w Hiszpanii, Portugalii i Włoszech
jeszcze mniej.
Na
Górnym Śląsku żadna czarownica nie spłonęła na stosie. Świadkowie zeznawali
oględnie, że tylko coś tam słyszeli, duchowieństwo nie zawsze żyło w zgodzie z
panami, którzy wspierali procesy o czary. Jerzy Fryderyk Henckel Donnersmarck,
właściciel Bytomia, często był z księżmi skłócony, a bardzo chciał tępić
czarownice. Potrafił zażądać drugiego procesu, gdy jego zdaniem ławnicy zbyt
łagodnie potraktowali oskarżoną.
A
w Bytkowie poturbowane przez kata kobieciny (Kryliński nie zapłacił mu za tę
usługę pełnej kwoty, więc może niezbyt się starał), wciąż żywe Krystyna
Wacławczyk i Anna Słupska, bronione przez nadanego im obrońcę Jana Kalusa,
czekały na wyrok. Upadły na duchu, bo przecież przyznały się do czarostwa, kara
musiała być sroga. Niezbyt daleko, bo w Nysie, płonął stos za stosem. Spalono
tam 27 kobiet.
Podchmieleni
zdrowo bytkowscy ławnicy nareszcie zdecydowali. Kobiety mają złożyć
oczyszczającą przysięgę, a następnie zostaną wypędzone z państwa bytomskiego.
Kara wobec utraty życia w męczarniach - nieduża. Rodzina rzekomych czarownic
nie poniosła żadnych konsekwencji. W archiwach zachowało się pismo syna
Krystyny Walentego Wacławczyka, który chciał pozostać na ojcowiźnie w Bytkowie
i nie było ku temu przeszkód.
Wójta
bytomskiego Marcina Wolnika i wójta ziemskiego Jana Smykałę oraz ławników
zdenerwował natomiast dziedzic Kryliński, przez którego cały proces ruszył, ale
zwracać jego kosztów nie zamierzał. Niezadowolony widać z wyroku właściciel
Bytkowa obraził się i wójtom nie zapłacił należnych im 12 talarów. W archiwach
tego procesu zachował się list jednego z ławników Jakuba Izaaka do
Krylińskiego. Ławnik ma pretensje za nieuiszczoną zapłatę dla kata w procesie
Krystyny i Anny.
Dokumenty dotyczące bytomskich czarownic |
W
kolejny proces, zachowany w aktach Archiwum Państwowego w Katowicach, zamieszany
jest wymieniony już hrabia Donnersmarck. W 1653 roku każe aresztować matkę
kilkorga dzieci, Hannę Kurową z Bytomia. Oskarżenie jest niezwykłe. W czasie,
kiedy małe dzieci tak często umierały, Hanna również straciła dziecko.
Zrozpaczona, włożyła mu do trumienki "trzy kąski chleba i krzyżyczek z
kłokociny". Kłokocinę uważano wtedy za roślinę magiczną.
Hanna
wierzyła, że gdy zostawi ten pakuneczek w trumnie, to śmierć nie zabierze jej
kolejnych pociech. I gdy naprawdę zdrowo się chowały, jej sąsiadka Jadwiga
straciła jedno z dzieci. Hanna doradziła jej, co ma mu włożyć do trumienki.
Dowiedział się o tym mąż Jadwigi, niejaki Pietrek Kozi. Kto wie, dlaczego
doniósł na Kurową. Może nie było mu żal ani żony, ani dzieci. Oskarżył sąsiadkę
o to, że jest czarownicą.
Bytomscy
ławnicy owszem, przyjęli sprawę. Nawet dokonali ekshumacji dziecka Kurowej, ale
żadnych czarów się nie dopatrzyli. Puścili matkę wolno. Wtedy do akcji wkroczył
sam hrabia Jerzy Fryderyk Henckel von Donnersmarck, kawał okrutnika, wielbiciel
stosów i tortur. Kazał Hannę wrzucić do więzienia, ławników oskarżył o
lekceważenie "poważnej i niebezpiecznej sprawy". Proces wznowił pod
swoją kontrolą. Hanna mogła teraz spodziewać się najgorszego.
Przysięgli
nie ugięli się, ale tym razem skazali Kurową na wygnanie. Nie zapłonął stos
czarownicy w Bytomiu, a wściekły hrabia pocieszył się uwięzieniem trzech
niewiast, które nie chciały bielić płótna dla hrabiny. Kobiety musiały się
wtedy mieć na baczności. Mężczyźni co innego. Mogli oskarżać się nawet o to, że
palą w kuchni Pismem Świętym. Oskarżony o to w 1638 roku bytomianin kpił, że mu
smakowały "te ribi, com je Biblią uwarził" bez strachu, że sam
spłonie[1].
Wspomnieć
w tym miejscu trzeba także o jeszcze jednym przypadku, o jakim jest mowa w
zachowanych dokumentach archiwalnych. 16
kwietnia 1666 roku aresztowano Katarzynę Niedzielinę (żonę Błażeja Niedzieli)
zamieszkałą na Rozbarku, która miała męża, krowę i służącego, który oskarżył ją
o czary. Przetrzymywano ją w areszcie przez 59 dni, podczas których była
poddawana torturom. Wyrok wójta (sądu wójtowskiego) zatwierdził Jerzy Fryderyk
hrabia Henckel von Donnersmarck. Rachunek wysłany hrabiemu przez wójta zawierał
takie pozycje, jak zapłatę dla „chłopów, co tarcice pod gaj nosieli”, 9 garnców
„piwa ruskiego”, które wypili w czasie przesłuchań ławnicy oraz zapłacie dla
Kata, zwanego wówczas „mistrzem poprawnym”. Katarzyna Niedzielina została spalona
w pobliżu młyna Pod Gajem[2].
Dokumenty dotyczące bytomskich czarownic
[1] Kuźnik Grażyna, Śląskie czarownice
zeznają po polsku: Uprawiały czary i gusła szatańskie? https://dziennikzachodni.pl/slaskie-czarownice-zeznaja-po-polsku-uprawialy-czary-i-gusla-szatanskie-historia-dz/ar/763049
[2] Zob. W. K o r c z , op. cit., ss.
108-110. Obecna ulica Katowicka stanowiła kiedyś fosę wypełnioną wodą (z
Kaczawy / Bytomki) okalającą mur miejski. Od niej wychodziła dzisiejsza ulica
Józefa Rostka, która nosiła przed II Wojną Światową nazwę „Goy Str.” i
prowadziła (jako promenada) do Goja (tak po śląsku nazywano „Gaj”). Promenada
przechodziła obok młyna Gojnego (obecna ulica Młyńska).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz