Szukaliśmy śladów po więźniach
bytomskiego Urzędu Bezpieczeństwa, takich jak np. inskrypcje wydrapane na
murze.
Sięgając
po władzę w Polsce komuniści mieli świadomość, że jej zdobycie, a przede
wszystkim utrzymanie, nie będzie możliwe bez aparatu przemocy mogącego
skutecznie realizować postawione przed nim zadania. Rdzeniem owego aparatu były
tzw. organa bezpieczeństwa publicznego, funkcjonujące pod nazwą Urząd
Bezpieczeństwa. Jak podaje dr Andrzej Krzystyniak:
Urząd Bezpieczeństwa to jedna z
najbardziej antypolskich organizacji, zwalczająca wszelkie przejawy oporu ze
strony społeczeństwa polskiego, zbrojne ramię sowieckiego terroru, swymi
metodami przypominająca Polakom zbrodniczą działalność niemieckiej policji
politycznej gestapo. UB było organizacją najbardziej znienawidzoną przez
społeczeństwo polskie - budzącą strach i przerażenie nawet wśród samych
komunistów. W kazamatach UB zamordowano setki tysięcy polskich patriotów, ludzi
którzy stawili opór nowej okupacji Polski, jak również osoby Bogu ducha winne, których
jedynym przewinieniem było słuchanie przez radio "Londynu" bądź
opowiedzenie dowcipu o "władzy ludowej". Nawiasem mówiąc, wspomnieć
należy, że za posiadanie radioodbiornika przez pierwszy rok po wyzwoleniu
"władza ludowa" karała śmiercią. Dostanie się w ręce UB oznaczało
straszliwe tortury pozbawiające zdrowia lub życia. Metody, jakimi posługiwano się podczas śledztw, były
niczym innym, jak barbarzyńskim okrucieństwem, stosowanym przez jednostki
zwyrodniałe psychicznie, podczas których ofiara, często prócz zdrowia
fizycznego traciła również zmysły, jeśli oczywiście była w stanie znieść
tortury.
Kazimierz
Moczarski, autor książki zatytułowanej „Rozmowy z katem” wymienia 49 rodzajów
tortur, jakim poddawano aresztowanych przez Urząd Bezpieczeństwa. Pośród nich
wymienia bicie całego ciała różnymi przedmiotami ze szczególnym uwzględnieniem miejsc
czułych, wyrywanie włosów i paznokci, przypalanie, miażdżenie palców itp… W
innym wspomnieniu przeczytać możemy m.in.:
Najpierw było bicie. Potem - kopanie
po całym ciele - brzuchu, głowie, piersiach. Więźniarka upadła na podłogę.
Zemdlała. Oblali ją wodą. Później zaczęli wbijać igły pod paznokcie. Krzyczała
z bólu. - Kiedy już nie mogłam wytrzymać, nazmyślałam - wspomina. Ale gdy to
sprawdzili, męczyli ją jeszcze bardziej. Przesłuchiwali całymi dniami, w
grudniu i styczniu 1949 r. Bili pejczami po piętach, aż strasznie spuchły. Przypalali
jej stopy. Ból był nie do wytrzymania. Całe ciało miała sine i poranione. -
Chcieli ze mnie wytłuc te informacje - mówi pani Maria. Według niej, byli gorsi
nawet od esesmanów. - Katowanie sprawiało im przyjemność - wspomina. Pamięta,
że byli niewiele starsi od niej.
Siedziba Urzędu Bezpieczeństwa w Bytomiu
za: Archiwum IPN w Katowicach
|
W
Bytomiu Miejski Urząd Bezpieczeństwa Publicznego zorganizowany został w dniu 14
marca 1945 roku. Pierwszą siedzibą UBP był budynek przy ulicy Oświęcimskiej
11a, w którym w czasie wojny mieściło się Gestapo. Szefem UB został Mirosław Markowski, absolwent
kursu NKWD w Kujbyszewie. Wraz z nim do miasta przybywają pracownicy:
Polewczyk, Musiał, który obejmuje stanowisko kierownika sekcji d/w z
bandytyzmem, Bolesław Pieczara, Bolesław Kania, Wiesław Łuczak – sekretarz PPR
przy MUBP, Zygmunt Hachoł oraz Ryszard Watoła.
W
dniu 15 grudnia 1945 roku Miejski Urząd Bezpieczeństwa Publicznego zostaje
przemianowany na Powiatowy Urząd Bezpieczeństwa Publicznego i przeniesiony z
ulicy Oświęcimskiej na ul. Powstańców Warszawskich, gdzie w chwili obecnej mieści
się Komenda Miejska Policji.
Także
w Bytomiu zachowały się relacje osób przetrzymywanych w piwnicach gmachu przy
ulicy Powstańców Warszawskich. Jedną z nich przekazał Jerzy Mikołajewski ps. „Sulima”,
zatrzymany w roku 1946 za organizację marszu w rocznice 3 Maja w Bytomiu. Uczestnicy
pochodu udali się pod siedzibę UB, gdzie domagali się niepodległości Polski. Zabarykadowani
w gmachu ubecy otworzyli ogień, ostrzeliwując budynek znajdujący się naprzeciwko
ich siedziby. O tym, jak był traktowany „Sulima” opowiada w książce pt. „Więzień
śledczy nr 1025”.
Jerzy Mikołajewski ps. "Sulima"
za: Archiwum IPN w Katowicach
|
Z kolei Józef Kluger, zatrzymany także w roku 1946,
domniemany przywódca Werwolfu w Bytomiu wspomina, iż do zarzucanych mu czynów
przyznał się wyłącznie w wyniku bicia. Jak własnoręcznie opisuje
W miesiącu październiku mnie
aresztowano w dniu około 15. Siedziałem 1 dzień. Około 3 dni po wypuszczeniu
zrobili u mnie rewizję i zabrali mi dużo rzeczy bez pokwitowania. Za parę dni
znów mnie aresztowano i tam przez 2 dni, nie wiem dokładnie co się stało bo
zaraz mnie tak bito, że nie mogę przypomnieć. Osadzono mnie w piwnica i co
drugi dzień albo co dzień (nieczytelne) mnie pytano i pytano o różnych ludzi i
co my zrobili. Ja o niczym nie wiedziałem. Tam mnie też pytano (…) co tu teraz
będzie na tych terenach. To ja mówiłem, że ja (…) słyszałem że ma być jaka
„Freies Deutschland” to mnie tak bito że znów nie wiedziałem (…) daty dokładnie
już nie pamiętam, ale po jakimś czasie mnie pytano czy znam organizacje Werwolf
i co ona zrobiła. Ja zawsze mówiłem, że nic nie wiem to zawsze mnie bito.
Zaczęli mi pisać protokoły, które ja miałem podpisać a ja nic nie chciałem
podpisać to znów dostałem bicie. (…) Powiedziałem, to, że oni mają pisać a ja
wszystko podpiszę i tak też zrobiłem. Później w Bytomiu w piwnicy zaczęło się
od nowa. Ja znów mówiłem, że to nieprawda to zrobili konfrontacja. Niektórym
wypadku byli to ludzie których w ogóle nie znałem. Po każdej konfrontacji było
to samo. To ja znów podpisałem co oni pisali bo ja w tym czasie polski język w
ogóle nie znałem.
Po
ponad 70 latach zeszliśmy do piwnic, w których rozgrywały się te i inne
straszne wydarzenia. Szukaliśmy śladów po więźniach
bytomskiego Urzędu Bezpieczeństwa, takich jak np. inskrypcje wydrapane na
murze. Niestety pomieszczenia zostały w późniejszych latach otynkowane i
pomalowane, stąd nie zachowały się żadne ślady, mogące dzisiaj dopomóc w
odszukaniu represjonowanych wówczas bytomian
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz