Tytułowy Werwolf – nazwa powstałej pod koniec II wojny światowej niemieckiej organizacji dywersyjnej – wciąż łatwo wpada w ucho i z miejsca kojarzy się z nazistowskimi agentami siejącymi zamęt i przerażenie m.in. na Śląsku. Jest zarazem Werwolf nadal otoczony nieprzeniknioną mgłą tajemnicy – do dziś nie bardzo wiadomo kto, co i dlaczego, szczególnie w Polsce i na Śląsku. Choć bowiem niby to o Werwolfie napisano już dużo – szczególnie w prasie i w peerelowskiej beletrystyce spod znaku Żółtego Tygrysa (ach te tytuły: Twarz wilkołaka, B-12-145 czuwa…) – to okazuje się, że diabeł wcale nie był taki straszny, jak go malowano...
Maciej Bartków, pasjonat drugowojennych tajemnic Górnego Śląska, autor znany już z książki Tajemnica Szybu Południowego, badając sprawę Werwolfu na Górnym Śląsku szczęśliwie uczynił to, co dawno już uczynić należało: przeszukał przepastne zasoby archiwalne Instytutu Pamięci Narodowej, Archiwum Państwowego w Katowicach oraz Urzędu Województwa Śląskiego i dotarł do przechowywanych tam dokumentów. W rezultacie doszedł do jednoznacznego wniosku: na Górnym (a i na Dolnym) Śląsku „tak naprawdę nigdy nie powstały silne, sprawne, podlegające jednemu kierownictwu i skuteczne struktury nazistowskiego podziemia”. Jeden wielki, potężny Werwolf, jakiś nazistowski konspiracyjny odpowiednik polskiej Armii Krajowej – nigdy nie istniał. Nie znaczy to, że Werwolf nie istniał wcale. Ale ujmując rzecz w skrócie i nieco generalizując, każdy przejaw niemieckiego oporu wrzucano do jednego, ogromnego worka z nadrukiem „Werwolf” właśnie.
Owszem, pod koniec wojny i tuż po niej działała pewna ilość pomniejszych organizacji, nielicznych grup, pojedynczych osób, m.in. żołnierzy z rozbitych jednostek – ale ich bardzo nieliczne na Górnym Śląsku akcje praktycznie pozbawione były znaczenia wojskowego. W dodatku w sieci żądnych wykazania się sukcesem organów bezpieczeństwa nieraz dostawali się nie mający nic a nic wspólnego z dywersją dezerterzy z Wehrmachtu, nastolatkowie z Hitlerjugend czy prości ludzie, którym na siłę przypisywano członkostwo w Werwolfie, do którego – a jakże – sami się nawet w końcu przyznawali. Autor zwraca też uwagę na fakt, że Werwolf po prostu był przydatny komunistycznej propagandzie, sprzyjając m.in. represjom wobec członków prawdziwego, polskiego podziemia niepodległościowego. Komunistyczna propaganda nie czyniła różnicy pomiędzy bojownikami Werwolfu a „żołnierzami wyklętymi”.
Autor: Tomasz Borówka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz